niedziela, 2 listopada 2014

ich pięcioro

Od dziecka lubiłam chodzić na cmentarz, hipnotyzował mnie, przyciągał, szczególnie 1 listopada po zmroku, kiedy tysiące zniczy sprawiało, że stawał się miejscem magicznym. Te migoczące światełka i unoszący się zapach parafiny. 


Czekałam na 1 listopada jak na gwiazdkę - wtedy prawie przez cały dzień chodziłam ze starszym ciotecznym bratem na cmentarz aby zapalać te znicze które zgasły - nie wiele rozumiałam, nie zadawałam pytań dlaczego chodzimy na jednen, drugi cz trzeci grób - nie pytałam nawet gdy chodziliśmy na tę część cmentarza gdzie były same małe pomniki. 

Listopad zawsze był miesiącem zadumy, nie tylko dla mnie, ale także dla moich rodziców ... wiele lat minęło zanim zrozumiałam. 

Jestem jedynaczką - nie z własnego wyboru i nie z wyboru moich rodziców. Jestem jedynaczką choć miało mnie nie być ... ktoś powiedział, że już mnie nie ma, a za chwil kilka ktoś inny, że jednak można mnie jeszcze uratować. Tym razem się udało - jestem jedynaczką choć mam rodzeństwo, którego nigdy nie poznałam, mój Tata też nie miał okazji ich poznać, nie jestem nawet przekonana czy moja Mama miała taką okazję - to nie były czasy, kiedy dawano się rodzicom pożegnać, kiedy Matka mogła zażądać zwrotu "dziecka". Nie dane Jej było się pożegnać w należyty sposób, spojrzeć, ucałować choć nosiła je pod sercem, czuła i kochała. Mi się udało im nie. 

Gdyby jednak było inaczej miałabym troje starszego rodzeństwa i młodszego brata - byłoby Nas pięcioro (jak w tym serialu, który uwielbiałam gdy miałam naście lat). O starszej trójce dowiedziałam się gdy byłam już pełnoletnia, młodszego pamiętam - źle powiedziałam, nie pamiętam bo nie miałam okazji go poznać, ale pamiętam jak miało być.

Pamiętam, że miałam mieć brata, pamiętam, że w środku nocy Tata dzwonił po pogotowie, pamiętam, że pomógł sąsiad, pamiętam .... zakrwawioną pościel. Pamiętam, że nocowałam u Babci, a gdy wróciłam do domu nie było już rzeczy dziecka, byłam jedynaczką.
Pamiętam unoszący się smutek, ból i niezrozumienie - pamiętam rozpacz, ale o tym, że była to rozpacz dowiedziałam się dużo później.

Na starej części cmentarza jest cmentarz dziecięcy - w idealnie równych rzędach stoją małe pomniki, kopce i płyty - już się tam nie chowa, ale ponad dwadzieścia lat temu było inaczej. W jednej z alejek dokładnie w środkowej części rzędu znajduje się zimna marmurowa pływa z małym aniołkiem i literami, które ukruszył czas - przychodzę tam i zapalam światełko, odgarniam liście i palę takie same światełka obok - bo obok nikt ich nie pali - przychodzę i milczę, milczę bo nie wiem co powiedzieć - bo mnie kilka lat wcześniej młody nadgorliwy lekarz uratował ... przez jeden ułamek sekundy czuję się winna, by za chwilę wrócić do tu i teraz i dziękować za to, że mogę zapalać świeczkę, a nie czekać na nią.

Od dziecka lubiłam chodzić na cmentarz, hipnotyzował mnie, przyciągał ... w końcu szłam przywitać się z rodzeństwem ....

5 komentarzy:

  1. Strata zaczyna nam doskwierac Dopiero kiedy zaczynamy zdawać sobie sprawę, że jest stratą....


    Piękny wpis. We mnie głęboko sa podobne wspomnienia... I moja własna strata, którą nadal muszę przepracować.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że przepracujesz swoje wspomnienia

      Usuń
  2. Sylwia, nie wiem jak skomentować... nie wiem. Słów mi zabrakło...

    OdpowiedzUsuń