wtorek, 29 stycznia 2013

moje dziecko ... to które?

Pewnie pamiętacie - może nie z czasów przedszkola, ale na pewno szkoły - zdjęcia grupowe, legitymacyjne. A pamiętacie co się wtedy działo - szybkie zdjęcia, a Wy na nich? Czy ktoś zupełnie świadomie może podnieść rękę mówiąc - tak, ja mam świetne zdjęcia grupowe z okresu szkoły.

Ja osobiście miałam taki czas, kiedy z uporem maniaka zaklejałam, wydrapywałam swoją twarz z tego typu pamiątek - nie oszukujmy się były straszne, te udawane uśmiechy, głupie miny, zdjęcie typu - a teraz wszyscy mówią ser, (tak wiem, teraz mówi się sex - ale ja chodziłam do szkoły w czasach, kiedy dinozaury hasały po trawnikach).

Na szczęście ja mam już tego typu zdjęcia za sobą - przyszedł czas na zdjęcia Niuni - teraz osoby robiące zdjęcia zaczynają wcześniej - bo odwiedzają już przedszkola. Celowo użyłam sformułowania "osoby robiące zdjęcia" - powiem krótko i bardzo krytycznie - osoby te nie są fotografami, nie mają zielonego pojęcia jak powinna wyglądać sesja z dzieckiem - często przestraszonym bo przychodzi obcy Pan i każe się ustawić, uśmiechać.
Znam WSPANIAŁYCH FOTOGRAFÓW dziecięcych, którzy robią cudowne, wspaniale, zapierające dech w piersiach zdjęcia dzieci - wyciągają z tych maleństw wszystko co najlepsze, a do tego budują ciepłą atmosferę opartą na zabawie i wsłuchaniu się w potrzeby dziecka.
Ale niestety Ci fotografowie nie robią zdjęć w przedszkolach - a szkoda.

Niunia wczoraj dostała komplet zdjęć z zabawy karnawałowej - w skład zestawu wchodzi zdjęcie grupowe, dwa zdjęcia indywidualne i kalendarz z przyklejonym zdjęciem. Wykonanie, cóż .... teraz nastąpiła wiązanka epitetów.

Nie będę się rozwodzić nad zdjęciami indywidualnymi - bo moje dziecko wygląda na nich na przestraszoną małą dziewczynkę - przygryzającą usteczka. Na moją uwagę za to zasługuje zdjęcie grupowe - otóż nie wiem czy któreś z rodziców na 100% rozpoznało swoje dziecko po twarzy - podejrzewam, że zrobiło to tak jak ja - po przebraniu.
Osoba która robiła zdjęcia, a później przeorała je photoshopem rozmyła totalnie twarze dzieci - nie ma charakterystycznych rys, noski zlewają się z buzią, a oczy to dwa świecące punkty - w przypadku dziewczynek rozmywają im się także włosy, u chłopców wygląda to odrobinę lepiej.

Niunia jest zachwycona bo ma zdjęcia, będzie miała pamiątkę - ale czy tak jak ja będzie zaklejała lub wydrapywała swoją twarz z tych ujęć - coś mi się wydaje, że nie - jest w tej lepszej sytuacji niż ja - Ona nie pozna się na tych fotografiach.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

zakupowow, bluzeczkowo

Parę dni temu układając rzeczy w szafie w Niuni - stwierdziłam z przerażeniem - "o matko, w co ja Ją jutro ubiorę" - moje przerażanie nie było spowodowane ogromem ubrań, które stanęły przede mną (choć nie można narzekać na brak ciuchów w rozmiarze dziecięcym), tylko rozmiarem tych ubrań - nie zawsze z metki, ale zawsze wizualnego.

Otóż, okazuje się, że Nasza Niunia rośnie - jasne, zauważamy to, wiemy o tym, odczuwamy to na własnych mięśniach, ale w konfrontacji ubrankowej - brak mi argumentów. Jest tylko jedno wyjście - trzeba się wybrać na zakupy. Nie, ni wyobrażajcie sobie, że tego nie lubię, uwiebiam tym bardziej, że te wszystkie ubranka są takie śliczne, mięciutkie i tak precyzyjnie wykończone.

Postanowiłam zacząć zakupy od bluzeczek - bo tych nigdy mało, a i dwie lub trzy w ciągu dnia zdarza się zakładać - zobaczcie co kupiłam.



- dwie pierwsze to Cool Club - prosto ze SMYKA
- dwie z dziewczynkami to dział dziecięcy H&M
- bluzeczka z myszką i z kotkiem to PEPCO
- a ostatnia brytyjska - to prezent prosto z WYSP

sobota, 26 stycznia 2013

gadu, gadu

Bynajmniej nie chodzi o popularny komunikator - a, o to czym ostatnio raczy Niunia swoich rodziców - znaczy Nas.

Jej powiedzonka są bezbłędne, nie zawsze do powtórzenia, ale postaram się je przytoczyć.

Dzisiaj podczas kąpieli, mówię do Niuni.
- Kochanie zaraz wychodzimy, bo czas spać.
na to Niunia z powagą na buzi
- Niesamowite

Kiedy po wyjściu z wanny, wytarciu się, pogłaskaniu motylków (Niunia ma ręcznik z wyhaftowanymi motylkami i koniecznie przed wyjściem z łazienki, zaraz po tym jak założy szlafroczek, należy koniecznie pod groźbą kary pogłaskać motylki) przychodzi czas na posmarowanie Niuni kremem.

Ja: Kochanie teraz Mama posmaruję Cię.
Niunia: Miodem?
Ja: Nie, kremem
Niunia: hm... a wygląda jak miód

Niejednokrotnie zdarza Nam się w trakcie wykładania Niuni czegoś bardzo ważnego - temat zazwyczaj dotyczy, co wolno, co nie, jak należy się zachowywać - i że pokazywanie języka nie jest najlepszym pomysłem. Nasze dziecko znowu z powagą dorosłego na buzi rzecz " Mama, no co Ty" lub "Niemożliwe".

to kilka z nich, a Wasze dzieci jakim tekstem zwaliły Was z nóg?




piątek, 25 stycznia 2013

nagroda


Nigdy nie mieliśmy specjalnie problemów z usypianiem Niuni – jako niemowlę, zasypiała tam gdzie się ją kładło, ale najbardziej lubiła (chyba, bo wiadomo nie powiedziała Nam tego) zasypianie na mojej klatce piersiowej. Nie ukrywam ja uwielbiałam to uczucie, kiedy tak spała – wspominam to z rozrzewnieniem.

Kiedy była ciut większa, ładnie zasypiała w swoim łóżeczku – jasne towarzyszył temu pewnie rytuał. Najpierw kąpiel, potem lulu – usypialiśmy ją nosząc i kołysając  - pewnie ktoś powie, ale nie powinno się tak robić. A kto tak powiedział? Wiem, fachowa literatura i nasze babcie mówią o tym, że jak zaczniesz nosić, kołysać to nie przestaniesz, a bo się dzidzia przyzwyczai – i w tym momencie nad młodą, odrobinę przestraszoną Mamą roztaczane są wizje apokalipsy.

Otóż nie, moje drogie Mamy – My nosiliśmy, kołysaliśmy i tuliliśmy – tyle, na ile Niunia nam pozwoliła, ile chciała, ile potrzebowała. I okazuje się, że żadna apokalipsa nie nadeszła. Powiem więcej Nasza Niunia nie jest dzieckiem trzymającym się spódnicy Mamy – no dobra z tą spódnicą przesadziłam, niech będzie trzymającym się spodni Mamy. Jest  otwartą, odważną, spostrzegawczą i przede wszystkim kochaną dziewczynką.

Kiedy Niunia dała nam do zrozumienia, że to noszenie i kołysanie to nie dla Niej – normalnie po kąpieli odkładaliśmy Ją do łóżeczka, dostawała buziaka na dobranoc i zasypiała.

W naszym cyklu spania, jest wyrwa – otóż wszystko brało w łeb jak Niunia chorowała – o ile w okresie, kiedy Jej łóżeczko stało u Nas w sypialni nie było dylematów i problemów – pojawiły się dopiero gdy Niunia przeniosła się do swojego pokoju. Co zrobić – a jak w nocy się coś stanie, a My nie usłyszymy? Myślę, że każdy rodzic miał podobne dylematy – My wybraliśmy – w okresie choroby Niunia spała w sypialni – była to namiastka tego niesamowitego okresu z Naszych początków – po chorobie wracała do siebie.

Nie zawsze jednak odbywało się to bezboleśnie – zdarzało się, że pierwsza noc u siebie była niespokojna, nerwowa, z kilkoma pobudkami – ale kolejne już były w Jej rytmie.
Teraz Niunia jest sprytna, więc i metody się zmieniły.

Jak wiecie początek roku nie był łatwy, więc i Niunia spała u Nas w sypialni, a Tata w salonie J - teraz kiedy jest już dobrze i wróciła do siebie, aby nie było nerwowo i niespokojnie – są Nagrody. Ustaliliśmy, że po tygodniu ładnego chodzenia do siebie do łóżeczka spać Niunia otrzyma nagrodę – będzie to zabawka, którą sama sobie wybierze.

Dwa dni za nami – bez płaczu, nerwów, czy pakowania się do łóżka rodziców. 

środa, 23 stycznia 2013

rozmiękczanie

Co powoduje, że Wasze serca miękną? Ja przez ostatnie trzy lata zaobserwowałam kilka takich elementów.

Mój pierwszy raz, kiedy kolana mi się ugięły, a w zasadzie ugięłyby się gdybym wtedy stała - to chwilka kiedy na USG pierwszy raz zobaczyłam fasolkę - blisko nieokreślonego bąbla - gdyby nie lekarz pewnie nie wiedziałabym, że to TO.

Drugi raz, kiedy mocniej zabiło mi serducho to moment kiedy "moje motylki" zmieniły się w świadome odczuwanie kopnięć Niuni - a było co odczuwać bo kopała jak najęta. Była mistrzynią w prostowaniu nóżek pod moimi żebrami.

Oczywiście na mojej rozczulającej liście nie mogło zabraknąć dnia kiedy pierwszy raz zobaczyłam, przytuliłam i pocałowałam Naszą Niunię. Potem było jeszcze kilka chwil, które uginały pode mną kolana, ale to nie ze względu na rozczulenie, a raczej ze względu na bezsilność.

Setki uśmiechów, łącznie z tym pierwszym świadomym, pierwsze słowa, pierwsze wypowiedziane Mama, o i chwytanie za palec - to mnie rozczulało, to właśnie sprawiało, było mi ciepło, co tam ciepło - było mi gorąco na serduchu.

A teraz teraz rozczula mnie "Mamusiu bardzo Cię kocham" "Kochana Mamusia" "Mama Gapa" i kilka innych, a w szczególności moment w którym Niunia swoim zachowaniem sprawia, że mam trzepotanie pępka i pewnie już dawno bym wybuchła gdyby po drugiej stronie stał dorosły. Ja się gotuję środku, a Ona ... cóż Ona z maślanymi oczkami podchodzi, patrzy mi głęboko w oczy, daje buziaka i mówi "mamusiu kocham Cię" - wszystko co zdarzyło się chwil kilka temu przestaje mieć znaczenie - bo ja, moje drogie mamy po raz kolejny się rozpłynęłam.

niedziela, 20 stycznia 2013

styczniowe rozważania

Jakoś mam dzisiaj nastrój do przemyśleń, rozważań - nie bójcie się nie będą to rozważania filozoficzne nad sensem życia.
Nasz kot skłonił mnie do odpowiedzenia sobie na kilka pytań.

Nie wiem czy kiedyś wspominałam tutaj, że mamy kota - wielkiego rudego kocura - wiadomo rude to wredne. Wiedziałam to kiedy decydowaliśmy się właśnie na ten egzemplarz - w końcu kilka lat miałam rudy kolor włosów - a chyba nawet powinna z takimi się urodzić. No nic - nie miało być przecież o mnie.

Stefan - bo tak się to rude bydle nazywa - w swoim pięcio i pół letnim życiu - miał kilka incydentów wskazujących że rudy to nie kolor, a charakter - incydenty nie były ani spektakularne, ani specjalne groźne, ani nawet jakoś specjalnie zasługujących na uwagę - jak to kot ma swój świat, chodzi własnymi ścieżkami i takie tam.
Nie niszczył, nie gryzł, nie drapał - raz zdarzyło się, że skoczył komuś na głowę - ot takie to incydenty.

Celowo używam formy przeszłej - ponieważ od jakiegoś czasu - Stefan przechodzi samego siebie - rujnując nasz dom. Zabrakłoby mi palców aby napisać co zniszczył.

Dziwne, bo nie był jakoś specjalnie zazdrosny o Niunię powiedziałabym, że ją uwielbia - wiem jest dziwny - nigdy jej nie drapnął nie ugryzł - raz jeden na Nią fuknął, ale wtedy ewidentnie przegięła. Za to od wspomnianego pewnego czasu dewastuje Jej pokój - nie ma chyba już tam mebla lub elementów ozdobnych które nie byłyby przez niego zniszczone. Zamykanie drzwi nic nie dało - ponieważ zniszczył drzwi.

Ręce opadają mi już do samej ziemi - nie mam pomysłu co robić - tłumaczenie kotu - cóż, specjalnie nie ma sensu, choć robię to z uporem maniaka, bicie kota - nie - jestem totalnym przeciwnikiem bicia zwierząt - tym bardziej nie zaryzykuje, że po takiej akcji znajdę jego odchody w moich ulubionych butach, lub pociętą torebkę - bo wiecie kot, kotem - ale rudy kot - to już kumulacja.

Dzisiaj czara goryczy się przelała - trzy dni temu Niunia dostała śliczny gruby dywan do pokoju - dzisiaj okazało się, że kotu się nie spodobał i są w nim dziury.

A moje rozważania, zaczynają zbliżać się do apelu - "Oddam kota w dobre ręce" - bardzo tego nie chcę, ale zaczynam mieć tego dość.

piątek, 18 stycznia 2013

hej ho hej ho - chorować by się szło

Jakoś nieciekawie zaczął się dla Naszej rodzinki ten rok - najpierw pobyt w szpitalu i związany z tym koszmar, stres - i wszystko o czym bardzo chcę zapomnieć.

Niunia była tydzień w przedszkolu i ... zaczęło Jej ropieć oczko - ale nie jakoś delikatnie - tylko z oczu wylewała się powódź mało atrakcyjnie wyglądającej ropy :(
Następnego dnia pojawił się katar - i teraz pojawia się pytanie - które pewnie nie jedna z Was sobie zadawała - co zrobić z chorym dzieckiem w weekend. Jasne - można jechać do szpitalnego ambulatorium - ale cóż - grypa szaleje, a co gorsza u nas pojawiła się "zmutageniona" więc strach. Druga opcja - wizyta domowe - i my o tym pomyśleliśmy - wykonaliśmy telefon do Naszego Pediatry - odzewu brak - okazuje się, że mamy szczęście lub pecha mieć Pediatrę, który prowadzi zajęcia dla studentów medycyny - i jak się okazało akurat w ten weekend nieosiągalny.
Ale spokojnie jesteśmy rodzicami już prawie trzy lata - więc numerów do lekarzy, którzy świadczą wizyty domowe - mam kilka jak nie kilkanaście - cóż - jakby to ująć w ładne słowa, które nie będą epitetami.... okazało się, że w prawie 200tys. mieście nie ma ani jednego lekarza, który by w sobotę przyjechał do nas na wizytę domową do chorego dziecka.
I znowu pojawiła się perspektywa - ambulatorium - nauczeni doświadczeniem - oczywiście cały czas przemywając oczka solą fizjologiczną, postanowilismy poczekać do jutra.
Wiecie - nowy dzień, nowe możliwości  - mileismy szczęście i przyjechał do Nas Pediatra. Zbadał Niunię, obejrzał oczka - wypisał receptę i nakazał unikanie skupisk ludzkich przez tydzień.

Zgodnie z zaleceniami - unikalismy skupisk ludzkich - dlatego Niunia nie była w przedszkolu tylko u dziadka. W tym czasie, mnie dopadł katar gigant, a Małża powaliła gorączka. Także nasza trójeczka chorowała, a kiedy to piszę wracamy do zdrowia.

piątek, 11 stycznia 2013

dom puzzlami stoi

Nasz dom został opanowany przez puzzle - różnej wielkości, różnych kształtów- łączy je jedno - na wszystkich znajdują się postacie z bajek Disneya.

Pierwsze puzzle kupiłam kiedy Niunia miała kilka miesięcy - nie, nie myślcie sobie, że w swojej naiwności czy w tym wypadku nawet zaryzykuje użycie słowa głupoty myślałam, że moja kilkumiesięczna córka zacznie układać puzzle. Pewnie są na świecie takie dzieci - czytajcie geniusze - ale ja po prostu skorzystałam z okazji. Otóż wpadły mi w jednym żółtym sklepie puzzle GIGANT - elementów 36 - a na obrazku Kubuś Puchatek, Tygrysek, Prosiaczek i jak to mówi Niunia Kłapouszek. W domu puzzle trafiły do szafy - na czasy, kiedy Niunia będzie już na tyle duża, na tyle elokwentna aby układać puzzle.

Przyznam Wam się, że zupełnie o nich zapomniałam, przypomniałam sobie dopiero jak wróciłyśmy ze szpitala, gdzie poza kroplówkami, badaniami i ogólnym koszmarze - Niunia polubiła układanie puzzli.

Puzzlowe szaleństwo Nas wszystkich - nawet kot na swój własny sposób zaczął układać puzzle - w prawdzie lądują one pod szafkami, ale wygląda na dumnego.

W ciągu tygodnia Niunia wzbogaciła się o 6 nowych pudełek z puzzlami - i tak mamy trzy zestawy z Kubusiem Puchatkiem, z Pinokiem, z Bambi, z Myszką Mickie.

sobota, 5 stycznia 2013

Sylwester i Nowy Rok po szpitalnemu

Koniec Starego i początek Nowego Roku przywitaliśmy w Szpitalu Dziecięcym :(
Niunia skarżyła się na ból brzuszka, potem pojawiły się agresywne wymioty - więc rodzina w samochód i w drogę. W szpitalu bardzo miły Pan doktor zbadał Niunię i stwierdził, że to prawdopodobnie wirusówka, może rota - a że Niunia była szczepiona na te paskudztwa to powinna to przejść lekko.
na pożegnanie wypisał nam skierowanie do szpitala, z którego mamy skorzystać gdy Małej się nie polepszy.

Nocka spokojna, poranek też, ale potem przyszły bardzo silne bóle brzuszka - okazało się, że nasze Maleństwo potrafi skręcić się w precelek  - i ponownie w samochód i w drogę - tym razem okazało się, że zostajemy przyjęte na obserwację - co wiązało się z pobraniem krwi do badan i w związku z bólem i wczorajszymi wymiotami zaszła potrzeba podłączenia kroplówki.

I tutaj moi drodzy rozpoczął się prawdziwy koszmar.
Niunia odziedziczyła żyły najwyraźniej po mnie - czyli mało widoczne, kiepsko wyczuwalne, cienkie - pobranie krwi to koszmar - nawet dla mnie, dorosłej kobiety. Ostatnio jak pobierano mi krew, Pani pielęgniarka robiła trzy podejścia po czym dodała - "to ja może założę okulary".

Wyobraźcie sobie zatem jak mogło to wyglądać w przypadku dziecka, które nie rozumie dlaczego Je trzymają, nie chcą puścić, kiedy prosi i płacze, a do tego wiercą igłą w poszukiwaniu żyły.

Trzymałam Niunię na kolanach, trzymałam ją ja, trzymał ją Tata, trzymała ją Pielęgniarka - a kolejna próbowała pobrać, krew - najpierw z lewej rączki - najpierw grzebanie igłą ponad łokciem, potem druga próba w nadgarstku, kolejna w żyłach zlokalizowanych w śródręczu. Okazało się, że mimo 40 minut walki, płaczu, krzyku i próśb mojego dziecka, aby Je puścić nie udało się pobrać krwi.
Powiedziano nam, że mamy uspokoić dziecko - po 10 minutach - drugie podejście, tym razem rączka prawa. Tym razem Pielęgniarka odpuściła próby i od razu zabrała się za żyłę na nadgarstku - udało się pobrała krew i od razu założyła motylka - mamy kroplówkę.

Ja nie zapomnę tego nigdy, tego płaczu, krzyku, błagania żeby Ją puścić - mam nadzieje tylko, że Niunia o tym szybko zapomni.

Byłyśmy z Niunią dwa dni w szpitalu, Mała dostała w tym czasie trzy kroplówki.