niedziela, 10 maja 2015

biegowy weekend

Dzień chyli się ku końcowi, a wraz z nim weekend dobiega końca. Siedzę na kanapie, uśmiecham się do siebie, do wspomnienia minionych godzin, uśmiecham się do siebie sprzed dwóch dni. 
To był intensywny weekend - zapowiadał się taki od dawna, odkąd zapisałam się na III Bieg Europejski - taki się zapowiadał, ale znaki na ziemi i niebie, a w szczególności moje kolano wskazywały zupełnie coś innego.


Mimo, że chciałam wystartować byłam przygotowana na to, że mój pakiet startowy odbierze ktoś zupełnie inny. Wszystko zaczęło się podczas przygotować do Orlen Warsow Marathon, jedna chwila nieuwagi, źle postawiona stopa i kolano "strzelilo", a zaraz potem spuchło do monstrualnych rozmiarów. Ból, strach, rezygnacja ... towarzyszyło mi od miesiąca.

Trenowałam - delikatnie, z bólem kolana po 7km - dobrze nie było, ale poddać się nie chciałam.
9 maja się zbliżał, postanowiłam odebrać pakiet, a w domu głośno powiedziałam, że jak nie dobiegnę to się doczłapię - w każdym razie przekroczę linię mety - dla siebie, dla Julki (która zaczęła kolekcjonować medale z imprez biegowych). Nie chciałam zawieźć anie Jej ani siebie - nie chciałam rezygnować.

Pogoda piękna, słońce, zero wiatru - wymarzona pogoda na spacery z rodziną, ale nie na bieganie - tym bardziej, że trasa z ostrymi podbiegami i na tzw. patelni. Odliczanie, strzał - ruszyli, a ja wraz z Nimi, jedni mnie mijali, innych ja mijałam - starałam się trzymać stałe tempo, ustabilizowany oddech, starałam się biec równo.

W trakcie biegu kilka razy chciałam powiedzieć DOŚĆ, nie dam rady, kolano mnie boli, po co się męczyć, ale gdy na 5km minęła mnie para w biało-czerwonych koszulkach, która na trudniejszych momentach trzymała się za ręce - uśmiechnęłam się i przypomniałam sobie " najwyżej dojdę na metę".

Na metę wbiegałam z Julką za rękę - to już chyba Nasza i Biegu Europejskiego tradycja (wbiegałyśmy tak rok temu). Zmęczona, ale szczęśliwa oddawałam mojej najwierniejszej fance MEDAL.


Gdy Julka zakładała medal zapytała - "Mamo, czy i ja mogę wystartować w biegu?" Obiecałam Jej, że gdy będzie bieg dla dzieci zapiszę Ją. Długo nie czekałam - bo dzisiejszego poranka zadzwoniła Karolina (z karolibu) i z uśmiechem w głosie oświadczyła, że jest książkowo - biegowy happening i czy się wybieramy. Decyzja była szybka - jasne, że tak. Godzinę później byłyśmy już w Planecie 11 i odbierałyśmy pakiety startowe. 

Tym razem biegłyśmy razem - od połowy dystansu za rękę - pierwszy odcinek ja goniłam za Julką (wyrwała, jakby ją gonili). Była radość, DYPLOMY, konkursy i loteria nagród.

Wczoraj mijałam parę biegnącą za ręce - wspierającą się, dbającą o siebie - dzisiaj mijałam Matkę i córkę, która opadła z sił i krzykiem była motywowana przez swoją rodzicielkę. Nie widziałam, że nie wolno się zatrzymywać, że tak robią nieudacznicy, i że finisz jest najważniejszy. 

Julka, w połowie dystansu opadła z sił, podała mi rękę i biegłyśmy powoli razem - bawiłyśmy się, cieszyłyśmy biegiem. 


To był intensywny czas, czas aktywności, czas obserwacji, czas który spędziliśmy razem - ja biegnąc, Małż z Julką wspierając, aby dnia następnego wspierać się nawzajem i pokazywać "zdrowe" reakcje, nawet jeżeli miałybyśmy uchodzić za "nieudaczników" bo zatrzymałyśmy się aby złapać się za ręce.

Ps. Kolano boli, ale wygląda normalnie - wracam do żywych :)

6 komentarzy:

  1. Super!

    Bardzo Wam kibicuję w tym wspólnym bieganiu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. zazdroszczę Ci tego biegania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie ma czego zazdrościć, tylko wyjść z domu i biegać

      Usuń
  3. I taka postawa jest najfajniejsza. Nic na siłę, bieganie dla przyjemności po prostu i frajda dla dziecka, które uczy się, że nie zawsze ostatni na mecie jest przegranym. Brawo :-)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Julka wie, że wygrana nie jest najważniejsza - ważne jest to, że wzięło się udział i nie poddało się :)

      Usuń