środa, 16 kwietnia 2014

Australia - bajkowa podróż

Bajka z Australią w tle - PROSTE. Tak mi się właśnie wydawało, ale gdy zaczęłam szukać - odwiedzać biblioteki, empik, księgarnie stacjonarne i internetowe zmieniłam zdanie. Znalezienie bajek o Australii i Oceanii lub autora bajek pochodzącego z tamtych rejonów nie należy do łatwych - powiem więcej graniczy to z cudem. Jasne są bajki, podania czy legendy aborygeńskie, polinezyjskie - ale nie bardzo nadają się one dla uszu czteroletniej wrażliwej dziewczynki - umówmy się - są dość okrutne.

O kapitulacji nie było mowy - bo Projekt, nie nie po to się czegoś podejmuję aby się poddać. Postanowiłam "spakować walizkę" i sruuu na poszukiwanie przygody, legendy, bajki.



Zaopatrzone w mapę i dobre chęci wyruszyłyśmy - łatwo nie było - samolot, statek, trochę podpłynęłyśmy DELFINEM, ale dotarłyśmy. Całe i zdrowe postawiłyśmy stopę, a w zasadzie palec na australijskiej ziemi :) Plany ambitne - bo jak już być w Australii to trzeba do opery i fajnie byłoby spotkać rdzennego (nie mylić z zardzewiałym - jak to zrobiła Julka, pytając kiedy zobaczymy zardzewiałego mieszkańca Australii) australijczyka, a raczej ABORYGENA. Najlepiej jakby jeszcze był pomalowany w paski jak zebra - to znowu wtrąciła się Julka - no bo jak wytłumaczyć dziecku, że skoro na obrazku jest prawie czarny pan w białe paski to On akurat nie ejst na balu karnawałowym i nie przebrał się za zebrę.
Miała zapytać sama - czemu się tak malują i czemu zardzewieli.

Podróż z czterolatką nie jest znowu taka prosta :), ale dam radę jestem twarda, zniosę wszystko.

W poszukiwaniu bajek - Julka była dosłownie wszędzie, zaglądała pod kamienie - gdzie wypłoszyła kilka tajpanów australijskich (na całe szczęście, bo węże to tylko jako wzór i to zdecydowanie daleko ode mnie). Wspinała się na drzewa w australijskim buszu - gdzie poznała bardzo miła parę Misiów Koala, kilka Papużek falistych, Panią i Pana Lotopałanka oraz miała okazję podziwiać z góry kilkanaście Strusi, Agamę kołnierzastą o której początkowo myślała, że to kameleon.

Jak się domyślacie ani pod kamieniem ani na drzewie Julka bajek nie znalazła :( smutku było co niemiara - na ratunek przyszedł Nam Kangur Stefcio - skąd Julka wiedziała, że akurat tak się nazywa nie pytajcie mnie. Mam czasem wrażenie, że dzieci widzą, słyszą i zauważają rzeczy o których my dorośli już dawno zapomnieliśmy. I właśnie ten Kangur uraczył Nas bajką - w zasadzie to uraczył Julkę, bo ja nie wiele zrozumiałam - ale na szczęście Julka przełożyła mi z kangurowego na nasz :)

Dawno, dawno temu do brzegów Australii przypłynął statek - nieduży, trochę koślawy i poobijany przez morskie skały i fale. Wydawało się, że statek jest pusty, ale to było tylko takie wrażenie - gdzieniegdzie można było dostrzec kilka piór, pazurów i sierści. Na brzegu gdzie statek przybił widać było widać maleńkie ślady łap - tak dobrze przeczytaliście, a Julka usłyszała - statkiem przypłynęły zwierzęta.

Zwierzęta wędrowały dzień, noc i znowu dzień - zatrzymywały się tylko gdy dostrzegły rzekę, strumyk czy coś do jedzenia i szły dalej. Nagle ich oczom ukazała się czerwona ziemia - wiedziały, że znalazły to czego szukały - to miał być ich dom, to tam miały założyć swoje gniazda i legowiska, to właśnie tam miały założyć swoje rodziny i zostać już tu na zawsze - wśród korkowych drzew i czerwonej ziemi. Zaczęły zbierać gałązki, liście i pędy - wszystko to co mogły wykorzystać do budowy domów.
Nie było łatwo - kilka dni po przybyciu zwierząt spadł deszcz - padał dzień, drugi, trzeci - po tygodniu zwierzęta straciły rachubę i przemoczone czekały na koniec jak to nazwały pory mokrej. Czekały, a deszcz padał i padał - suche tereny zamieniły się w jeziora i rwące rzeki, a czerwona ziemia zaczęła nasiąkać wodą i tworzyć czerwoną kleistą substancję. Zwierzęta postanowiły to wykorzystać  - zaczęły zbierać maź i umacniać swoje domy, legowiska i gniazda - gdy pewnego dnia zaświeciło słońce im oczom zamiast ich domów ukazała się wielka góra - zwierzaki umacniając swoje domostwa - nasypywały coraz więcej gliny i więcej i więcej - aż usypały wielką górę.

Gdy przez kilka tygodni świeciło słońce i wiał suchy wiatr góra stwardniała, a na jej szczycie pojawiły się małe pęknięcia - tak powstały małe kamienie na jej szczycie.
Gdy Julka zapytała, czy może zabrać jeden na pamiątkę - Kangur Stefan ją ostrzegł mówiąc - czy chciałabyś aby kawałek Twojego domu zabrał ktoś jako pamiątkę z podróży? Pewnie nie, dlatego nie rób tego, a będziesz miała szczęście, lecz gdy postanowisz zabrać kamień z Naszego domu - szybko tu wrócisz aby oddać to co zabrałaś - bo szczęście Cię opuści.

Julka zgodziła się ze Stefanem, że to jednak nie jest najszczęśliwszy pomysł aby zabierać komuś fragment domu i postanowiła tylko zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie i wrócić do domu.

Jeżeli macie wątpliwości to historia jest fikcją, ale góra Uluru istnieje naprawdę - historia Jej powstania jest zgoła inna bardziej krwawa - taka, która nie nadaje się dla uszu czteroletniej dziewczynki  - także stworzyłyśmy swoją własną wersję.

W naszej podróży palcem po mapie wykorzystałyśmy dwie mapy Australii oraz książkę atlas świata AUSTRALIA (Wydawnictwa LektorKlett), w której znajduje się polinezyjska baśń o Olinie i ośmiornicy Enakai - jak to stwierdziła Julka bajka podobna jest do naszego Kota w butach. Czyli o sprytnym kocie, który podstępem przekonał złego i okrutnego czarownika aby ten zamienił się w małą myszkę po czym go zjadł.

Baśń o Olinie jest o dziewczynie, która marzyła o wyprawach na morze i wielkich przygodach - pewnego dnia podczas wieczornym marzeń wykrzyczała wyzwanie wielkiej ośmiornicy Enakai. Gdy ta wzburzyła cały ocean znalazła dziewczynę, ta mimo strachu wykazała się sprytem - i podstępem i mądrością zmusiła Enakai do udowodnienia, że małe precyzyjne rzeczy nie są dla niej problemem. Kiedy Enakai zmniejszyła się do rozmiarów, które pozwoliły wejść jej do małej muszli sprytna Olina zamknęła muszle palcem i następnie zakleiła gliną na zawsze uwięziwszy ośmiornicę wewnątrz.

Nasze zwiedzanie Australii odbyło się w ramach Bajkowego Projektu Blogowego czyli w w 7 BAJEK DOOKOŁA ŚWIATA





16 komentarzy:

  1. Nasz atlas obrazkowy, to atlas autorstwa Alexa Fritha o ile dobrze pamietam. Fajny dla maluchów właśnie

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna podróż :). Znaczy nie trzeba mieć w barach, tylko w głowie!

    OdpowiedzUsuń
  3. super pomysł z atlasem przyczepionym do deseczki, tak? Super podróżowanie ;). Szczególnie tym delfinem mi się podobało ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Superowa ta podróż, szczególnie delfinem mi się podobała ;). I to przyczepienie mapy do deseczki, genialne

    OdpowiedzUsuń
  5. My też dostosowujemy bajki ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja tylko te krwawe i brutalne.
      Ale np Jaś i Małgosia czy Kopciuszek tylko w oryginale

      Usuń
  6. o nie pomyślałabym o porównaniu do kota w butach :) ale faktycznie pasuje. Fajny warsztat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja pewnie też nie, ale dzieci kojarzą szybciej, prościej i jak się okazuje trafniej

      Usuń
  7. Bardzo ciekawy warsztat i nie trzeba mieć na kartce żeby opowiadać. To dopiero umiejętność.
    Mamuśka24

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie no, do Azji musicie mnie zabrać bo wycieczka cudna!

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny warsztat! Prawdziwie bajkowy!

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo podoba mi się Wasz sposób na doświadczanie i naukę. Lekkość :)

    OdpowiedzUsuń