Pierwszy dzień po urlopie – jeszcze nie mogę spojrzeć na to
z poziomu rzeczywistości.
Muszę pochwalić Małą Księżniczkę bo droga na urlop mimo, że
ponad 600km nie była drogą przez piekło, a wręcz przeciwnie była całkiem
sympatyczna. Mała Księżniczka spała, bawiła się, zagadywała samą siebie - naprawdę bardzo fajnie się jechało.
Sam pobyt w górach – bo przecież gdzie można jechać z
dwuletnim dzieckiem – jak to gdzie w góry. Przecież nie miało się nic zmienić w
naszym - moim życiu – więc skoro Tatry
były w zeszłym roku, to teraz przyszła kolej na Góry Stołowe – ukochane góry
stołowe. Czas jaki minął od mojego ostatniego pobytu to aż – 16 lat. Tak, aż
tak długo kazałam sobie czekać aby ponownie stanąć na Błędnych Skałach czy od
nowa zakochać się w Szczelińcu.
Tak długa nieobecność sprawiła, że pierwszego dnia łapczywie
wdychałam powietrze, chłonne łam każdy milimetr klimatu, drugiego dnia odetchnęłam
pełną piersią – tak „wróciłam do domu” – i nie piszę tego tylko o Stołowych –
ale ogólnie o górach – bo kolejny raz uświadamiam sobie, że w górach czuję się
jak w domu – może powinniśmy z małżem pomyśleć o przeprowadzce właśnie tam – do
domu w górach.
Ale miało być urlopowo
- Księżniczkowo. Mała Księżniczka już od dawna jest w fazie – „a co to?”,
„a po co?”, „a dlaczego?” – jest wszystkiego ciekawa – i uparta jak osioł –
moja cała rodzina z pełną satysfakcją mówi, że ma to po mnie, a mój własny
osobisty Tata, że w końcu wiem jak to jest mieć taki uparty egzemplarz. No cóż
zostaje mi tylko położyć uszy po sobie i próbować „utemperować” ten mój
egzemplarz.
Każdy dzień naszego pobytu w Górach był wypełniony po brzegi
– nie chciałam tracić czasu na zbędne leżenie – chciałam naładować akumulatory
na następny rok – a może pół – bo małż wspomniał coś o zimowym wypadzie – może się
uda.
Przydał się także nowo wyrobiony paszport Małej Księżniczki - bo sporo czasu byliśmy zagranicami naszego kraju
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz