POGIĘŁO MNIE - chciałoby się rzec, że dosłownie i w przenośni. Nie wnikam w swoje stany psychiczne i czy jestem poczytalna czy nie.
Owo pogięcie dopadło mnie z totalnego zaskoczenia, nie spodziewałam się, nie byłam na nie przygotowana - i jest aż do bólu dosłowne. Nie mogę się ruszyć - no dobra nie jest to zupełnie prawda - mogę ruszyć nogami, rękami - w przypadku tych drugich tylko do pewnego poziomu - okazuje się, że zawiązanie włosów w tzw. koński ogon graniczy z cudem.
Ja tego cudu dzisiaj dokonałam - obarczyłam to łzami, ale mam nienaganną fryzurę.
Nie mogę skręcić głowy ani w prawo ani tym bardziej w lewo - obracam nią całą powierzchnią ciała - wiecie jak ciężko ogarnąć dziecko na podwórku kiedy nie można się odwrócić - ja wiem, dlatego od wczoraj rolę pilnującego, bawiącego i biegającego rodzica przejął Pan Mąż.
A ja - oj chciałabym powiedzieć, że leżę i pachnę - ale tak niestety nie jest - walczę ze sobą, z bólem, z naturalnymi odruchami - czyli jak coś słyszę to instynktownie odwracam głowę, a potem... cierpię.
Pozytywną kwestią są prochy - sprawiają, że choć na chwilkę ogarniam świat i po 30 minutach walki z poduszką, kocem, łóżkiem i oczywiście Stefanem, który akurat postanowił się położyć na tym samym miejscu, które ja sobie ugniotłam, ustawiłam - mogę położyć głowę i spróbować zasnąć.
Pani farmaceutka podając mi prochy powiedziała "co pogięło?" - nie śmiałam zaprzeczyć - zastanawiam się tylko jak rozpracowała moją psychikę tak szybko.
Oj to współczuję
OdpowiedzUsuńBiedactwo...
OdpowiedzUsuńPonieważ spóźniona jestem na tego posta to mam nadzieję, że już wszystko dobrze...
Zdrówka życzę... a z Twoją psychiką.. chyba jednak wszystko ok ;-)))