Mały - Wielki Dzień - pisząc to mam na myśli poniedziałek 27.08.2012 - otóż to właśnie w ten poniedziałek Mała Księżniczka pierwszy raz poszła do przedszkola. W prawdzie jeszcze nie na cały dzień i nie do końca poważnie - bo to TYDZIEŃ ADAPTACYJNY.
Ten pierwszy Wielki Dzień będzie 3.09.2012.
Trochę się bałam jak Mała zareaguje na nowe Panie, nowe miejsce, nowe zabawki - nikt nie podzielałm moich obaw, a bo Mała przecież chodziła do czegoś w stylu żłobka - napisałam "czegoś" - bo określając miejsce do którego Mała Księżniczka chodziła mianem żłobka - uraziłabym wszystkich również siebie. Mała Księżniczka miała szczęście trafić do domowego żłobka, gdzie była prawdziwa rodzinna atmosfera. Grupa była jedna i to 5 osobowa oraz dwie opiekunki.
Moje obawy były bardzo przesadzone i na wyrost - Mała Księżniczka już po kilku minutach była "zaadoptowana" - a po 15 minutach zrobiła mi papa - i powiedziała, że mogę już iść.
Moje matczyne serce - no cóż - po raz kolejny zakuło mnie - ale cóż życie.
Strony
▼
czwartek, 30 sierpnia 2012
czwartek, 23 sierpnia 2012
"Bez mojej zgody"
Właśnie skończyłam czytać książkę Bez mojej zgody - Jodi Picoult. Książka trafiła mi w ręce totalnie przypadkiem, podobno jest nakręcony filmy na jej podstawie.
Zatkało mnie - nie wiem co napisać, co powiedzieć - historia jest wstrząsająca. Myślę, że każdy, kto przeczyta dojdzie do podobnych wniosków, ale ja nie odczuwam tylko historii - patrze na to jak Mama - Mama 2 letniej dziewczynki - właśnie kiedy mała Kate miała dwa latka cały świat Sary jej Mamy się zawalił - zaczęła się walka.
Kiedy zasiadałam do książki - po kilku pierwszych stronach wyrobiłam sobie opinię o rodzicach Anny - nie ukrywam, że mimo zrozumienia dla tragedii sytuacji nie byla to opinia pozytywna. Współczułam im, nie chciałam być na ich miejscu, ale z drugiej strony nie rozumiałam jak można "wyhodować" dziecko jako "magazyn części zamiennych". Specjalnie użyłam tych mało szczęśliwych słów - bo po pierwszych stronach takie było moje odczucie. A przecież sama będąc w ciąży rozważałam bank krwi pępowinowej - a tak na wszelki wypadek.
W miarę gdy kolejne strony przechodziły do tych przeczytanych, powoli zaczęła docierac do mnie beznadziejność sytuacji i nie mówię tutaj o tym, że na jedną z dziewczynek wydany jest wyrok śmierci, ale o tym, że z takiej sytuacji nie ma dobrego wyjścia - bo albo można pozwolić umrzeć starszej córce, zaprzestać walki, ale tym samym sprawiając cierpienie młodszej z dziewczynek.
Zadałam sobie pytanie jak ja bym postąpiła, czy zdecydowałabym się na takie rozwiązanie - nie wiem, łatwo jest wystawiać opinie, sądy - kiedy "nas to nie dotyczy" - mam też nadzieję, że nigdy nie będę musiała przekonać się o tym na własnej skórze.
Polecam książkę - jest przejmująca, sprawia, że człowiek zatrzymuje się, oddaje refleksji.
Okładka - wydawnictwo Prószyński i S-ka
Zatkało mnie - nie wiem co napisać, co powiedzieć - historia jest wstrząsająca. Myślę, że każdy, kto przeczyta dojdzie do podobnych wniosków, ale ja nie odczuwam tylko historii - patrze na to jak Mama - Mama 2 letniej dziewczynki - właśnie kiedy mała Kate miała dwa latka cały świat Sary jej Mamy się zawalił - zaczęła się walka.
Kiedy zasiadałam do książki - po kilku pierwszych stronach wyrobiłam sobie opinię o rodzicach Anny - nie ukrywam, że mimo zrozumienia dla tragedii sytuacji nie byla to opinia pozytywna. Współczułam im, nie chciałam być na ich miejscu, ale z drugiej strony nie rozumiałam jak można "wyhodować" dziecko jako "magazyn części zamiennych". Specjalnie użyłam tych mało szczęśliwych słów - bo po pierwszych stronach takie było moje odczucie. A przecież sama będąc w ciąży rozważałam bank krwi pępowinowej - a tak na wszelki wypadek.
W miarę gdy kolejne strony przechodziły do tych przeczytanych, powoli zaczęła docierac do mnie beznadziejność sytuacji i nie mówię tutaj o tym, że na jedną z dziewczynek wydany jest wyrok śmierci, ale o tym, że z takiej sytuacji nie ma dobrego wyjścia - bo albo można pozwolić umrzeć starszej córce, zaprzestać walki, ale tym samym sprawiając cierpienie młodszej z dziewczynek.
Zadałam sobie pytanie jak ja bym postąpiła, czy zdecydowałabym się na takie rozwiązanie - nie wiem, łatwo jest wystawiać opinie, sądy - kiedy "nas to nie dotyczy" - mam też nadzieję, że nigdy nie będę musiała przekonać się o tym na własnej skórze.
Polecam książkę - jest przejmująca, sprawia, że człowiek zatrzymuje się, oddaje refleksji.
Okładka - wydawnictwo Prószyński i S-ka
środa, 22 sierpnia 2012
Madagaskar
Dosłownie i w przenośni to był Madagaskar – w niedziele
wybraliśmy się całą rodziną do kina. Była to nasza pierwsza wyprawa w takim
gronie – uważaliśmy, że Mała Księżniczka jest za mała aby wysiedzieć na bajce
godzinę.
Czy się myliliśmy? – i tak i nie.
W niedziele niesieni poczuciem, że nadszedł już ten czas aby
Mała Księżniczka poznała co to kino – zakupiliśmy bilety – ku naszemu
zaskoczeniu okazało się, że Mała nie potrzebuje biletu – jest jeszcze za mała
na bilet – tutaj pierwsza lampka powinna się zapalić – nie zapaliła się.
W drodze do Sali kinowej zgarnęłam poduszkę dla dziecka,
która sprawi, że krasnalowi jest wygodniej, ale przede wszystkim krasnal widzi
co się dzieje na ekranie.
Zajęliśmy miejsca :)
- pierwszy sukces – Mała Księżniczka na swoim foteli – bez poduszki – poduszka
nie przypadła jej do gustu - oczekiwanie,
reklamy – Mała zaczyna się nudzić.
W końcu dała się namówić na zajęcie kolan jednego z rodziców
– Madagaskar się zaczął – spokojnie na razie tylko film :)
Drugi sukces – Mała Księżniczka wytrzymała na kolanach 30
minut, a potem poszła…. – druga lampka – najpierw nieśmiało chodziła po
schodach, między siedzeniami, aż znalazła kompankę do biegania po Sali.
Biegając bawiła się lepiej niż na filmie – no cóż
Wnioski:
- Kino tak, ale chwilowo maksymalnie 30 minut, potem zaczyna
się bieganie
wtorek, 21 sierpnia 2012
Przygotowania do przedszkola
Za dwa tygodnie Mała Księżniczka idzie do Przedszkola – jest
w niebo wzięta. Cały czas powtarza, że idzie do dzieci i będzie się bawić.
My oczywiście też jesteśmy zadowoleni - jest kilka powodów naszego zadowolenia:
- po pierwsze - Mała
będzie z dziećmi pod dobrą, profesjonalną opieką
- po drugie – jest to kolejny, potrzebny etap w życiu małego
człowieka
- jest oczywiście kilka innych powodów, ale nie o tym tu
teraz chciałam.
Skoro Mała Księżniczka idzie do przedszkola, to my
dostaliśmy od tegoż przedszkola listę potrzebnych rzecz, które z wielką
starannością próbujemy skompletować. Na liście są takie rzeczy jak: kocyk,
podusia, poszewki na dwa wcześniejsze, piżamka, ręczniczek, pasta do ząbków,
szczoteczka do ząbków. Nic z tych rzeczy nie jest dziwne, ale dopisek na końcu
listy – wszystko musi być w sposób trwały podpisane imieniem i nazwiskiem.
Hm… i tutaj pojawił się problem – jak to podpisać – moje
pierwsze skojarzenie – marker – potem jednak przyszła refleksja – przecież
podpisując wszystko markerem zniszczę te rzeczy – mała będzie chodziła z
wizytówką na przysłowiowym czole.
Ktoś powiedział – wyhaftuj – hm… matko i córko, a kiedy ja
ostatnio haftowałam – w szkole, ale w której – po chwili namysłu no tak w
podstawowej. Więc powinnam chyba przypomnieć sobie tą umiejętność.
Ktoś inny powiedział, „zrób wszywki” – i chyba to jest ten
mój sposób na podpisanie rzeczy do Przedszkola – kupię ładny materiał, na
którym umieszczę imię i nazwisko Małej Księżniczki potem ładnie dekoracyjnymi
nożyczkami to wytnę i delikatnie przyszyję jako metkę J
Tak, tak właśnie zrobię.
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Dorosłe łóżeczko
Od trzech dni i trzech nocy – Mała Księżniczka jest posiadaczką
dorosłego łóżeczka – nie jest ono zupełnie dorosłe – ale jest jak na gabaryty
Małej Księżniczki dużym łóżeczkiem z owieczkami :)
W pakiecie z łóżeczkiem Mała dostała nową śliczną pościel z
masą zwierzątek – co jest dodatkowym atutem i
masę dodatkowych rzeczy, a to poduszeczka, a to kocyk, a to kolorowe
pudła pod łóżeczko. Wszystko jest nowe, kolorowe, a co najważniejsze w pełni
zaakceptowane przez Małą Księżniczkę. Mała ochoczo zasypia w nowym – a bałam
się, że może z tym być różnie.
Na zdjęciu widać misia - stróża - który opierał łapki o małe łóżeczko.
Ręcznie malowanych przeze mnie Misiów Mała Księżniczka w pokoiku ma więcej, ale o tym to innym razem
Na zdjęciu widać misia - stróża - który opierał łapki o małe łóżeczko.
Ręcznie malowanych przeze mnie Misiów Mała Księżniczka w pokoiku ma więcej, ale o tym to innym razem
Urlop, urlop i ... po urlopie
Pierwszy dzień po urlopie – jeszcze nie mogę spojrzeć na to
z poziomu rzeczywistości.
Muszę pochwalić Małą Księżniczkę bo droga na urlop mimo, że
ponad 600km nie była drogą przez piekło, a wręcz przeciwnie była całkiem
sympatyczna. Mała Księżniczka spała, bawiła się, zagadywała samą siebie - naprawdę bardzo fajnie się jechało.
Sam pobyt w górach – bo przecież gdzie można jechać z
dwuletnim dzieckiem – jak to gdzie w góry. Przecież nie miało się nic zmienić w
naszym - moim życiu – więc skoro Tatry
były w zeszłym roku, to teraz przyszła kolej na Góry Stołowe – ukochane góry
stołowe. Czas jaki minął od mojego ostatniego pobytu to aż – 16 lat. Tak, aż
tak długo kazałam sobie czekać aby ponownie stanąć na Błędnych Skałach czy od
nowa zakochać się w Szczelińcu.
Tak długa nieobecność sprawiła, że pierwszego dnia łapczywie
wdychałam powietrze, chłonne łam każdy milimetr klimatu, drugiego dnia odetchnęłam
pełną piersią – tak „wróciłam do domu” – i nie piszę tego tylko o Stołowych –
ale ogólnie o górach – bo kolejny raz uświadamiam sobie, że w górach czuję się
jak w domu – może powinniśmy z małżem pomyśleć o przeprowadzce właśnie tam – do
domu w górach.
Ale miało być urlopowo
- Księżniczkowo. Mała Księżniczka już od dawna jest w fazie – „a co to?”,
„a po co?”, „a dlaczego?” – jest wszystkiego ciekawa – i uparta jak osioł –
moja cała rodzina z pełną satysfakcją mówi, że ma to po mnie, a mój własny
osobisty Tata, że w końcu wiem jak to jest mieć taki uparty egzemplarz. No cóż
zostaje mi tylko położyć uszy po sobie i próbować „utemperować” ten mój
egzemplarz.
Każdy dzień naszego pobytu w Górach był wypełniony po brzegi
– nie chciałam tracić czasu na zbędne leżenie – chciałam naładować akumulatory
na następny rok – a może pół – bo małż wspomniał coś o zimowym wypadzie – może się
uda.
Przydał się także nowo wyrobiony paszport Małej Księżniczki - bo sporo czasu byliśmy zagranicami naszego kraju
sobota, 11 sierpnia 2012
Urlop wg Małej Księżniczki
po wielkich oczekiwaniach, ochach i achach ... jest tak upragniony, wyczekany urlop. Tradycyjnie zaczął się już w piątek przed godziną piętnastą. Odkąd pojawiła się w naszym życiu Mała Księżniczka bardzo staraliśmy się nic nie zmieniać z naszego rozkładu - planu na życie - bo przecież jesteśmy wszechmocni i pojawienie się noworodka nic nie zmieni- nadal będziemy wyjeżdżać na zagraniczne wojaże, typu - "a wiesz może skoczymy na Chorwę"
Mała Księżniczka też jak się okazało miała swój "rozkład jazdy" i plan na życie - jeszcze mało świadoma, ale jakże uparta.
I tak kiedy miała cztery tygodnie pojechaliśmy na parapetówkowego grilla - z tym małym zawiniątkiem w różowym pajacu hello kitty - a tak na marginesie dziwne jest to co człowiek pamięta :) Impreza super, Mała Księżniczka jadła, spała, jadła spała - raz na jakis czas otworzyła szeroko oczy żeby zakomunikować światu - "halo jestem"
Gdy miała trzy miesiące i kilka dni - uraczyliśmy tą małą, kruchą istotę pierwszym urlopem - urlopem nad polskim morzem. Pogoda świetna - jak nie u nas - Mała prawie dwa tygodnie grzała się w cieniu Sopotu, Gdańska czy Gdyni - była uroczym bąblem - który tylko marudził jak miał pełną pieluchę lub pusty brzuszek.
Totalnie hardcorowym wyjazdem okazał się tydzień w Tatrach - bo nie dość, że 12 godzin jazdy to jeszcze śnieg. Ale Gubałówka, Nosal i Morskie Oko - Mała Księżniczka zdobyła z uśmiechem na twarzy.
Potem było jeszcze kilka mniejszych urlopowych wypadów ... no i tegoroczny ...
Mała Księżniczka też jak się okazało miała swój "rozkład jazdy" i plan na życie - jeszcze mało świadoma, ale jakże uparta.
I tak kiedy miała cztery tygodnie pojechaliśmy na parapetówkowego grilla - z tym małym zawiniątkiem w różowym pajacu hello kitty - a tak na marginesie dziwne jest to co człowiek pamięta :) Impreza super, Mała Księżniczka jadła, spała, jadła spała - raz na jakis czas otworzyła szeroko oczy żeby zakomunikować światu - "halo jestem"
Gdy miała trzy miesiące i kilka dni - uraczyliśmy tą małą, kruchą istotę pierwszym urlopem - urlopem nad polskim morzem. Pogoda świetna - jak nie u nas - Mała prawie dwa tygodnie grzała się w cieniu Sopotu, Gdańska czy Gdyni - była uroczym bąblem - który tylko marudził jak miał pełną pieluchę lub pusty brzuszek.
Totalnie hardcorowym wyjazdem okazał się tydzień w Tatrach - bo nie dość, że 12 godzin jazdy to jeszcze śnieg. Ale Gubałówka, Nosal i Morskie Oko - Mała Księżniczka zdobyła z uśmiechem na twarzy.
Potem było jeszcze kilka mniejszych urlopowych wypadów ... no i tegoroczny ...