po wielkich oczekiwaniach, ochach i achach ... jest tak upragniony, wyczekany urlop. Tradycyjnie zaczął się już w piątek przed godziną piętnastą. Odkąd pojawiła się w naszym życiu Mała Księżniczka bardzo staraliśmy się nic nie zmieniać z naszego rozkładu - planu na życie - bo przecież jesteśmy wszechmocni i pojawienie się noworodka nic nie zmieni- nadal będziemy wyjeżdżać na zagraniczne wojaże, typu - "a wiesz może skoczymy na Chorwę"
Mała Księżniczka też jak się okazało miała swój "rozkład jazdy" i plan na życie - jeszcze mało świadoma, ale jakże uparta.
I tak kiedy miała cztery tygodnie pojechaliśmy na parapetówkowego grilla - z tym małym zawiniątkiem w różowym pajacu hello kitty - a tak na marginesie dziwne jest to co człowiek pamięta :) Impreza super, Mała Księżniczka jadła, spała, jadła spała - raz na jakis czas otworzyła szeroko oczy żeby zakomunikować światu - "halo jestem"
Gdy miała trzy miesiące i kilka dni - uraczyliśmy tą małą, kruchą istotę pierwszym urlopem - urlopem nad polskim morzem. Pogoda świetna - jak nie u nas - Mała prawie dwa tygodnie grzała się w cieniu Sopotu, Gdańska czy Gdyni - była uroczym bąblem - który tylko marudził jak miał pełną pieluchę lub pusty brzuszek.
Totalnie hardcorowym wyjazdem okazał się tydzień w Tatrach - bo nie dość, że 12 godzin jazdy to jeszcze śnieg. Ale Gubałówka, Nosal i Morskie Oko - Mała Księżniczka zdobyła z uśmiechem na twarzy.
Potem było jeszcze kilka mniejszych urlopowych wypadów ... no i tegoroczny ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz